Zrób to sam, zrób to … z kimś
Alvin Toffler jeden z najbardziej znanych amerykańskich socjologów i futurologów, twórca idei fal technologicznych i ich wpływu na kształtowanie się współczesnych społeczeństw, już 40 lat temu w książce „Future Schock”, pisząc o XXI wieku, twierdził, że analfabetami w nowym stuleciu nie będą ci, którzy nie będą potrafili pisać i/lub czytać, ale ci, którzy nie będą potrafili się uczyć, zapominać i uczyć się od nowa.
Innymi słowy przed członkami współczesnych, nowoczesnych, rozwiniętych społeczeństw stają coraz to nowe zadania, a celem ich działań jest zdobywanie
nowej wiedzy i jak najlepsze radzenie sobie z problemami życia codziennego. Zatem nie ma już miejsca na „nie dam rady” czy „nie mam czasu”. Współczesna, w pełni akceptowalna społecznie postawa to „poradzę sobie, a jeśli czegoś nie wiem, to się tego nauczę”. Takie podejście do codzienności widać wyraźnie podczas obserwacji trendsetterów po obu stronach Atlantyku. Szczególnie w Nowym Jorku i w Londynie, stolicach świata, które wyznaczają rytm i ustalają puls dla nowych działań, postaw, trendów i celów, przenoszonych następnie i przyjmowanych przez inne społeczeństwa.Jednym z najpopularniejszych i najmodniejszych działań początku XXI wieku stało się samodzielne wykonywanie różnego rodzaju rzeczy nadających się mniej lub bardziej do codziennego użytku, określane w skrócie jako DIY (Do It Yourself). Na naszym rodzimym rynku kojarzone z legendą telewizji Adamem Słodowym, który co tydzień w programie „Zrób to sam” pokazywał jak za pomocą narzędzi można zbudować zabawki czy proste urządzenia domowego użytku. Tytuł programu stał się na wiele lat sloganem, który w dzisiejszych czasach, zgodnie z ideą Tofflera i nowymi trendami społecznymi, powraca ze zdwojoną siłą, ale o nieco innym zabarwieniu. O ile „zrób to sam” w rozumieniu Słodowego wynikało z tego, że robimy coś, bo nie możemy tego kupić, o tyle „zrób to sam”, czyli DIY, współcześnie oznacza przede wszystkim zabawę, radość, możliwość odkrywania nowych lądów i – co najważniejsze – poznawania siebie i pokonywania własnych ograniczeń.
Większość naszej pracy, życia i czasu niezmiennie nam umyka. Płynna nowoczesność przelewa nam się przez palce i na koniec dnia niewielu z nas może spojrzeć na swoje dzieło i fizycznie dotknąć tego, co zostało zrobione. Fizycznie nie jesteśmy w stanie chwycić w dłonie wysłanych setek maili, wykonanych telefonów, tekstów wpisanych do komputera, stworzonych tabelek czy mozolnie opracowanych zestawień i prezentacji. Nasza praca, choć nierzadko ciężka, jest nienamacalna. A potrzebujemy pewnej stałości, fizyczności, trzeciego wymiaru. Dlatego taką radość sprawia nam zrobienie czegoś, naprawienie, ustawienie, przykręcenie, sklejenie, naklejenie, skręcenie czy wywiercenie. Po zrobieniu tych prostych czynności mamy poczucie dumy z samych siebie, radości z tego, że nauczyliśmy się czegoś nowego, poczucia dystansu do codziennych, wirtualnych działań, a także świadomości, że stworzyliśmy coś niepowtarzalnego, a do tego całkowicie za darmo. A jeśli przy okazji uda nam się znaleźć błąd i naprawić usterkę, to wszystkie powyższe stany emocjonalne urastają w dwójnasób.
Co ciekawe, majsterkowanie w naszych czasach nie ma płci, tak samo chętnie majsterkują mężczyźni, jak i kobiety. O ile motywacje są inne, bowiem u mężczyzn dominuje chęć pokazania się czy poszerzenia swoich umiejętności, a u kobiet przeważają względy praktyczne (zaoszczędzenie czasu i pieniędzy), o tyle obie płcie majsterkują z podobną częstotliwością i z równie dużą radością, mającą swoje główne źródło w końcowym efekcie. Co więcej, jak wynika z hipotez prof. Alana White z Leeds Metropolitan University, najznakomitszego specjalisty od zdrowia mężczyzn, autora raportów Men’s Health, majsterkowanie, a przy tym oddanie się pasji i oderwanie się od codziennych spraw, może wydłużać życie mężczyzn, którzy w coraz większej liczbie zapadają na
choroby cywilizacyjne, a szczególnie choroby związane z układem krążenia. Jak wskazują badania, podczas drobnych prac remontowych ciśnienie krwi i tętno opada, a my sami uspokajamy się.Jest jeszcze jedna zaleta majsterkowania – budowanie więzi rodzinnych, pod warunkiem, że do naszej pasji włączymy bliskie nam osoby – partnerów lub dzieci. Jeśli czas jest najcenniejszym obecnie dobrem, a pewne rzeczy i tak mają być wykonane, to dlaczego nie wykonywać ich wspólnie? Jak podkreślają socjologowie zajmujący się rodziną, wspólne działanie i dążenie do wyznaczonego celu scala nas z innymi ludźmi, a majsterkowanie z dziećmi kształtuje ich umiejętności, uczy zasad współpracy w grupie, kształtuje wyobraźnię i rozwija zdolności manualne.
Może zatem zamiast wypadu do kina, przykręćmy z dziećmi półki w ich pokojach, a w miejsce randki w drogiej restauracji, skręćmy z ukochaną osobą szafkę do łazienki? Nie stracimy czasu, będzie pracował nasz mózg i ręce, dowiemy się więcej o sobie, a jeśli nam się uda, będziemy mieli na koncie pierwszy lub kolejny wspólny sukces.
Dla mnie samego majsterkowanie jest nie tylko sposobem na wstanie od komputera, na którym godzinami wstukuję wyrazy, pisząc kolejną książkę lub artykuł. Stanowi również niesamowite źródło inspiracji. Co więcej proste, często powtarzalne czynności wykonywane przy malowaniu, składaniu, wbijaniu czy wkręcaniu, skłaniają mnie do głębszych refleksji i są oprócz biegania jedynym momentem, kiedy krystalizują się w mojej głowie idee oraz tworzą pomysły na kolejne projekty badawcze. Z pełną świadomością mogę zaryzykować tezę, że gdybym tak często nie majsterkował, nie byłbym w tym miejscu co teraz, jeśli chodzi o naukowąkarierę.