25 lat Festool Polska
Dużo wspomnień? Hm… patrzą na siebie i uśmiechają się pod nosem: Jacek Rybka, obecny prezes, Marek Jenczewski – doradca techniczny i Anna Kowalczyk, asystentka zarządu. To między innymi oni wprowadzali na polski rynek narzędzia Festool i przez ostatnich prawie 25 lat czuwają nad rozwojem polskiego oddziału. Są z nami również Mariusz Czajkowski, od prawie 10 lat kierownik działu marketingu, i Paulina Wróbel, pracownik działu marketingu, w firmie od ponad roku.
– No tak, wiele lat i wiele wspomnień – mówi Jacek Rybka. Początki, jak to z początkami bywa, nie były łatwe, ale mimo wszystko wspomina się
je z uśmiechem. Czas mija tak szybko, że nawet nie zauważyliśmy, że minęło 25 lat, od kiedy rozpoczęliśmy tworzenie oddziału w Polsce. Najpierw było Leszno 21. – Z małą powierzchnia biurową, niewielkim magazynem i serwisem – dodaje śmiejąc się Marek Jenczewski. – Później ulica Robotnicza, no i przez wiele lat w Jankach, aż w końcu od ubiegłego roku w Sokołowie pod Warszawą, już na swoim! Teraz mamy wszystko, czego potrzebowaliśmy, czyli miejsce dla każdego działu, duży serwis i praktyczne sale szkoleniowe.Z każdym z tych miejsc wiąże się z pewnością jakaś historia, proszę opowiedzieć, jak przez tych ostatnich 25 lat formował się dział Festool Polska.
– Zaczynaliśmy w pięć osób, nasza tutaj obecna trójka „weteranów” oraz koledzy: świętej pamięci Waldemar Rawicz i Edmund Iwański. Pan Jacek z opiekunami regionów od początku zajął się budowaniem sieci dystrybucyjnej, ja administracją, a Marek Jenczewski z Mundkiem Iwańskim królowali w magazynie i serwisie. W jednym z pomieszczeń była ekspozycja elektronarzędzi, katalog liczył wtedy kilka stron w języku niemieckim, dopiero od kolejnego roku wszystkie materiały drukowane były tłumaczone. Sprzedaż produktów odbywała się na miejscu w naszym biurze. Ewidencja magazynowa prowadzona była oczywiście ręcznie na kartotekach, a faktury za zakup wystawiane były wprawdzie w komputerze w prostym edytorze tekstu, ale o takich programach jak Word czy Excel prawie nikt nie słyszał – opowiada Anna Kowalczyk. – A pamiętacie telex? Przez chwilę musiałam mocno pogrzebać w pamięci żeby przypomnieć sobie nazwę tego urządzenia – dodaje. Nieco później nowością był telefax, a więc łączność z klientami odbywała się wtedy głównie za pomocą telefonu. – A co robiliśmy, gdy klient pilnie potrzebował np. frez lub tarczę? Ktoś z nas jechał na dworzec, aby nadać paczkę u kierownika pociągu, takie to były piękne początki – dodaje Marek Jenczewski.
A więc początek Festool w Polsce to dział handlowy i serwis z magazynem?
–Tak – mówi Jacek Rybka. Od 1992 r. rozpocząłem tworzenie sieci sprzedaży z zespołem, który liczył już czterech profesjonalnych rzeczoznawców technicznych w osobach śp. Waldka Rawicza i Michała Kubickiego oraz Andrzeja Murawskiego i Zdzisława Pająka. A więc w tym czasie firmę tworzyło osiem osób i takim zespołem działaliśmy przez wiele lat. – Wieść o wysokiej jakości elektronarzędzi Festo szybko rozchodziła się po Polsce i najczęściej bywało tak, że firmy same zgłaszały się do nas z ofertą współpracy. Sieć naszych partnerów handlowych rosła więc szybko i dzisiaj liczy ponad 300 firm – dodaje Anna Kowalczyk. – Wtedy też zaczęli z nami współpracować najstarsi stażem dealerzy: Rotor Bydgoszcz, Firma Balcerowicz czy Andrema, a obroty Festo Tooltechnic rosły skokowo. Tak dużą dynamikę osiągał nasz dział sprzedaży dzięki profesjonalizmowi naszych czterech regionalnych rzeczoznawców. Ich praca była pod względem wykonywanych czynności znacznie szersza niż obecnie: przywozili towar dystrybutorom, zabierali maszyny do serwisu i odwozili je z powrotem, zajmowali się prezentacjami narzędzi oraz doradztwem technicznym, zbierali pieniądze od klientów i przywozili je do firmowej kasy. Pracowali więc jako handlowcy, spedytorzy, prezenterzy maszyn, doradcy techniczni, a nawet kasjerzy. Poruszali się po Polsce mazdami 323, w tamtych latach bardzo dobrymi
autami. Pamiętam, że wymienialiśmy w nich olej co 5000 km w serwisie w Wiedniu. Trzeba było raz w miesiącu jeździć do stolicy Austrii na te wymiany – wspomina Jacek Rybka. W miarę upływu lat zatrudnialiśmy kolejnych pracowników. Teraz mamy sześciu regionalnych kierowników sprzedaży i każdy z nich odpowiedzialny jest za swój region, a wspierają ich prezenterzy. Mamy również key account managera, który jest odpowiedzialny za obsługę kluczowych klientów – dodaje. No a co z serwisem? Bo już wiemy, że działał od samego początku. – Serwis rozwijał się i rozwija, dopasowując się do potrzeb rynku i użytkowników naszych narzędzi – mówi Mariusz Czajkowski. Robimy wszystko, aby użytkownicy naszych narzędzi czerpali satysfakcję z wykonywanej pracy i mogli się na niej skupić, aby nic ich nie rozpraszało. Dlatego, poza szybką i profesjonalną naprawą, wprowadziliśmy bezpłatny pakiet usług Service all-inclusive. Dzięki tym usługom nasi użytkownicy mogą spać spokojnie, bo zapewniamy nie tylko bezpłatny serwis i naprawę przez trzy lata, ale również każde nasze narzędzie objęte jest ubezpieczeniem na wypadek kradzieży – dodaje.A pamiętacie coś szczególnego, czego młode pokolenie nie ma prawa znać? – Poza brakiem internetu, używaniem maszyn do pisania, teleksu i telefaksu?
Tak, jest jeszcze coś – mówi, śmiejąc się, Jacek Rybka. Certyfikacja maszyn! Musieliśmy jej dokonywać do chwili zniesienia ceł, co nastąpiło dopiero w momencie wejścia Polski do Unii Europejskiej. Zgodnie z prawem każde narzędzie, które wchodziło do obrotu w Polsce, musiało być certyfikowane przez jedną z 16 powołanych do tego celu instytucji certyfikujących. Certyfikacja polegała na przeprowadzeniu dokładnej kontroli działania sprzętu i bezpieczeństwa pracy nim. Badania takie powodowały zniszczenie urządzeń. To był długi i żmudny proces, dobrze, że nowe pokolenie nie musi przez to przechodzić.
Przecież wszyscy wiemy, że narzędzia Festool spełniają najwyższe wymagania. Tak było zawsze?
– Zdecydowanie tak, ale nie zawsze użytkownicy byli świadomi, jakiej klasy sprzętem pracują. Pamiętam, jak w jednym z zakładów używano szlifierek ETS do szlifowania drewna, były w nich kompletnie zużyte łożyska i elementy przekładni, a talerze niewyważone i bliżej nieznanej firmy. Nie były one tam ani uzbrojone w worki na pył, ani podłączone do odkurzaczy. Zamiast tego zakładano na nie zawiązane z jednej strony na supeł pończochy, które pełniły rolę worków na pył. W ten sposób chciano zaoszczędzić na zakupie odkurzaczy przemysłowych, które zapewniłyby pracownikom czyste środowisko pracy i zdrowe płuca. Teraz na całe szczęście świadomość jest zupełnie inna i ludzie chcą dbać o swoje zdrowie, a my dzięki naszym rozwiązaniom im to umożliwiamy – mówi Jacek Rybka.
Czy ta historia ze szlifierkami skłoniła Was do rozpoczęcia szkoleń?
– Zawsze uważaliśmy, że szkolenia powinny być nieodzownym elementem naszej pracy. Nieustannie udoskonalamy nasze narzędzia i wiedza o nich jest po prostu niezbędna do tego, aby prawidłowo ich używać. Szkolimy siebie, naszych dystrybutorów i użytkowników chyba od samego początku naszej działalności – dodaje Marek Jenczewski. – Pierwsze pokazy dla klientów rozpoczął wiele lat temu Tomasz Żurkowski, a szkolenia dla dystrybutorów rozpoczęliśmy jeszcze w siedzibie przy ulicy Robotniczej, gdzie sala dydaktyczna była
miejscem prestiżowym, niewiele firm w tamtych czasach dysponowało takimi obiektami, a więc stanowiła nie lada atrakcję dla dealerów. M.in. dlatego, jak sądzę, chętnie przyjeżdżali na nasze szkolenia – dodaje Jacek Rybka. Dzisiaj takie sale to standard i nikt nie podziwia ich wyposażenia – dodaje. – W siedzibie w Jankach mieliśmy też do dyspozycji obszerne sale praktyczne oraz teoretyczne i mogliśmy pełną parą ruszyć z programem szkoleń. Aby ułatwić dealerom dotarcie na nasze zajęcia, otworzyliśmy drugie centrum szkoleniowe w Osielsku pod Bydgoszczą, które obsługiwało Polskę północną i przez cały czas szefem był tam Zdzisław Pająk. – Pozdrawiamy Cię Zdzisio – wtrąca Marek Jenczewski. – Tak, Zdzisław Pająk to również kawał naszej wspólnej historii – dodaje Jacek Rybka. Nie możemy również zapomnieć o Bogdanie Kuliku, który tak jak Zdzisio od tego roku cieszy się emeryturą, ale przez lata kierował serwisem. Musiałbym poświęcić teraz przynajmniej godzinę, aby wspomnieć innych kolegów, którzy znacząco przyczynili się do rozwoju firmy. Ze wszystkimi utrzymujemy kontakt i zawsze bardzo ciepło ich wspominamy.To niesamowite, jak bardzo sentymentalnie wracacie do ludzi.
– To chyba normalne, firmę przecież tworzą ludzie, a w pracy spędzamy większość swojego życia – tłumaczy Jacek Rybka. Takie mamy przekonanie i z takim tworzymy nasze narzędzia. Sądzę, że właśnie dzięki temu przez 25 lat udało nam się wszczepić polskim użytkownikom Festoola „zieloną krew” i stworzyć bardzo mocną podstawę dla pracy, którą Festool Polska wykona przez następne ćwierć wieku. Od użytkowników naszych produktów słyszymy coraz częściej wiele pozytywnych opinii: że dzięki Festoolowi wykonali coś perfekcyjnie, a przy tym ekonomicznie, że dzięki niemu odnoszą sukcesy w pracy. I to nas bardzo cieszy, gdyż istniejemy właśnie dla nich.
A wracając do tematu szkoleń. Organizowaliście je w dwóch miejscach, ale to chyba nie koniec tej imponującej listy?
No nie – odpowiada Jacek Rybka. Z czasem powstały również Centra Szkoleniowe u naszych partnerów handlowych, w Centrum Narzędzi „Kneblewski” (Słupsk), JR-Techu (Wasilków pod Białymstokiem), U Jacha (Poznań) i w Techmarze (Żory), a teraz rozbudowujemy również centra testowe, których mamy już kilkanaście. Uważaliśmy i uważamy, że wiedza o naszych produktach i ich zastosowaniach czy technikach pracy jest podstawą efektywnej sprzedaży. Edukacja jest więc podstawą naszej działalności i sukcesu firmy. Rozumiemy ją szerzej, dlatego programem szkoleń objęliśmy nie tylko partnerów handlowych i ich pracowników, ale także użytkowników, kadrę nauczycielską i młodzież ze szkół zawodowych oraz studentów wyższych szkół technicznych. Można więc powiedzieć, że pełnimy funkcję edukatora poszerzającego w Polsce wiedzę o nowych technologiach wprowadzanych do branży drzewnej, automotive i budowlanej. Bardzo dobrym przykładem jest nasza technologia polerowania Corianu czy frontów w kuchniach włoskich. Z tych technologii skorzystało już w Polsce wiele fabryk zajmujących się produkcją mebli kuchennych.
Mamy tutaj jeszcze przedstawicieli najmłodszego działu w firmie – marketingu. Bez dobrej komunikacji nie byłoby dobrej sprzedaży?
– Zdecydowanie tak. Docieramy do naszych klientów za pomocą najnowszych rozwiązań, między innymi mediów społecznościowych. Rozwiązania techniczne naszych narzędzi wyprzedzają konkurencję dlatego i my z naszymi działaniami marketingowymi musimy być zawsze o krok z przodu. Jako
pierwsi w branży uruchomiliśmy Fan Page, a teraz uruchamiamy Instagram – nikt tego jeszcze nie ma – mówi Paulina Wróbel. Także i w tej dziedzinie jesteśmy prekursorem i wskazówką dla innych firm – dodaje kierownik działu marketingu Mariusz Czajkowski.Jak to było z nazwami? Bo wcześniej było Festo, przewija się też nazwa Tooltechnic System, możecie nam to wytłumaczyć?
– Do 1999 r. cały koncern funkcjonował pod nazwą Festo. W tym przełomowym roku wydzielono markę Festool i stworzono spółkę TTS, czyli Tooltechnic Systems. Wtedy też staliśmy się niezależnym podmiotem gospodarczym, z czym wiązało się utworzenie w naszych strukturach działu finansowego. Na szczęście od samego początku jest z nami Monika Witowska, która jako dyrektor finansowy dba, aby kasa zawsze się zgadzała – mówi, śmiejąc się, Jacek Rybka. Ostatnia zmiana nastąpiła w roku 2014 i od tego czasu jesteśmy Festool Polska.
Podacie nam przepis na sukces?
– To proste. Trzeba dbać o ludzi i dobre relacje – mówi Jacek Rybka. Dbamy o nie między sobą, dystrybutorami i klientami. Często się spotykamy i rozmawiamy, nie tylko o biznesie. Nasze spotkania połączone są z pokazami produktów i szkoleniami w tym zakresie. Pierwsze większe spotkanie odbyło się w Zieleńcu w schronisku Orlica w 1995 r. i do dzisiaj co jakiś czas powtarzamy to w różnych miejscach w Polsce. Często jeździmy na rowerach, są również kajaki i narty – dodaje. Dzięki temu mamy zespół specjalistów, bo jak się pracuje ponad 20 lat, zmieniając przy tym stanowiska, to czego można jeszcze nie wiedzieć? – dodaje. – Stawiamy też na młodych i chcemy ich kształtować od samego początku zawodowego życia, dlatego w 2009 r. utworzyliśmy pierwszą w Polsce „Klasę Festool” w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych w Garbatce-Letnisko. Ta nazwa ma podwójne znaczenie, bo nie tylko oznacza nasze edukacyjne przedsięwzięcie, ale także elektronarzędzia i systemy najwyższej jakości, będące klasą same w sobie. W ramach tej inicjatywy zapoznajemy młodzież chcącą pracować w zawodzie stolarza czy inżyniera specjalisty od obróbki drewna z najnowszymi technologiami, a zajęcia prowadzą wcześniej przeszkoleni nauczyciele zawodu. W tym zakresie współpracujemy także z zespołami szkół w Reszlu, Oświęcimiu i Szczecinie. Program rozszerzyliśmy również na specjalistów w blacharstwie i lakiernictwie z Zespołu Szkół Mechanicznych w Białymstoku. Bacznie przyglądamy się postępom uczniów z tej prestiżowej klasy, a najlepszych zapraszamy na zajęcia i zwiedzanie naszej fabryki w Niemczech.
Panie prezesie, wiemy, że firma postawiła przed Panem nowe zadania. Czy to nie oznacza, że sukces odniesiony w Polsce będzie Pan powielał w innych krajach europejskich?
– No tak, chyba taki jest właśnie cel – odpowiada Jacek Rybka. Od stycznia 2016 r. oficjalnie obejmuję kierownictwo nad spółką w Czechach i Słowacji, zaś stanowisko dyr. handlowego w Polsce obejmie Michał Walczak, który pracuje z nami od ponad trzech lat.
Piękne wspomnienia. Czy coś zmieniliby Państwo w Waszej historii?
– No tak to było… i przez lata ewaluowało aż do obecnego kształtu. – A czy coś byśmy zmienili? Trudno teraz o tym mówić, ale biorąc pod uwagę, jak teraz wygląda Festool Polska, to chyba wszystko poszło zgodnie z planem.
– No właśnie, zgodnie –